Piotrków TrybunalskiWola KrzysztoporskaWydarzenia

Niezła szopka

Jak gwiazda betlejemska sprowadziła pastuszków do stajenki, tak błysk spadającego meteorytu sprowadził niespodziewanie do podpiotrkowskiej gromady przedstawicieli świata nauki.

Zaczęło się od Czechosłowacji. Tamtejsi astronomowie 9 stycznia 1957 roku o godzinie 22.42 zauważyli jak przemyka po niebie jakiś jasny meteor. Widziano go nad Karkonoszami jak leciał w kierunku Dolnego Śląska, gdzie zapewne – według Czechów – spadł. Jako że meteor miał spaść na ziemię w Polsce, na tereny bliskie Obserwatorium Astronomicznego we Wrocławiu, skontaktowano się z dyrektorem tego obserwatorium – prof. Eugeniuszem Rybką. Podekscytowany Rybka szybko skierował apel do Ślązaków o pomoc w poszukiwaniu meteorytu, a w razie znalezienia podejrzanego śladu o pilne powiadomienie obserwatorium wrocławskiego.

Wiadomość o przelocie nad południowo-zachodnią Polską meteorytu wzbudzała zainteresowanie nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i w całym kraju, bo apel prof. Rybki jakimś cudem (zapewne prasowo-radiowym) odebrała cała Polska.

Zaskoczenie było ogromne. Pierwsza wiadomość jaka nadeszła do Wrocławia była z centralnej Polski – od chłopów ze wsi Bogdanów pod Piotrkowem Trybunalskim. Tamtejszy sekretarz Gromadzkiej Rady Narodowej, pan Górski, za namową chłopów wystosował list, w którym stwierdzono, że 10 stycznia miejscowi chłopi zaobserwowali niezwykłe i podejrzane zmiany na jednej z łąk pod leżącą w tej gromadzie wsią Postękalice. Mieszkańcy gromady Bogdanów mieli być pewni, że to właśnie tam spadł „czeski” meteoryt – bezpośrednich świadków tego niezwykłego zdarzenia miało jednak nie być. Opis zniszczeń na łące mówił o tym, że wyrwane zostały na niej w niewytłumaczalny sposób masy darniny o wadze około 1,5 tony, a wokół powstałej wyrwy miały piętrzyć się zwały ziemi pociętej jakby wybuchami odłamków.

Szybko wieś Postękalice stała się centrum zainteresowania naukowców, prasy i tym samym czytelników z całej Polski. Oprócz prof. Rybki zainteresowanie szukaniem meteorytu pod Piotrkowem wyraził także prof. Kazimierz Smulikowski z Zakładu Nauk Geologicznych PAN – znalezienie tam meteorytu mogłoby mieć poważne znaczenie dla nauki – jak twierdził. Pewni teorii o meteorycie byli okoliczni mieszkańcy, pewny był także wojewódzki konserwator przyrody Edward Potęga, który, myśląc chyba nie tyle o potędze, ale bardziej o sławie swojego podwórka twierdził, że meteoryt wbił się pewnie głęboko w postękalickie łąki.

W poniedziałek 28 stycznia udała się wreszcie do Postękalic specjalna komisja, która dokonała opisu wyglądu gruntu. Inżynier Zygmunt Zieliński z Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii, który brał udział w pracach komisji, sporządził dokładne plany sytuacyjne śladów po domniemanym meteorycie. Miało być ich piętnaście – część z nich jednak okazała się szczelinami o średniej głębokości około 35 cm powstałymi ze zwykłego działania wód gruntowych, inne ślady były bryłami wyrzuconej darniny o grubości 50 cm, a jeszcze inne dołami po wyrzuconej tejże darninie. Za wszystkimi śladami stał więc… człowiek. Również Ernest Jerzy Pokrzywnicki, badacz meteorów, który wyjechał na miejsce stwierdził, że żadnego meteorytu w tym miejscu nie było. Meteoryt uderzył niepodważalnie, ale raczej chłopom z Bogdanowa… do głowy.

Tak zakończyło się głośne w całym województwie łódzkim i poza jego granicami szukanie meteorytu na łące pod Postękalicami. Świat nauki, jak szybko przyjechał, tak szybko odjechał, ale miejscowym i tak pozostały miłe wspomnienia z dni, kiedy gromada Bogdanów miała szansę wpisać się na stałe do książek o gwiazdach i planetach.

0 0 votes
Oceń temat artykułu
reklama
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Back to top button
0
Would love your thoughts, please comment.x

Ej! Odblokuj nas :)

Wykryliśmy, że używasz wtyczki typu AdBlock i blokujesz nasze reklamy. Prosimy, odblokuj nas!